Jak ograłem Roberta Lewandowskiego

Ja kiedyś przez chwilę grałem w nogę z Lewandowskim. A było tak:

Pracowałem swego czasu w hotelu Sheraton jako recepcjonista. Któregoś dnia do Poznania na zgrupowanie przyjechała polska kadra w piłce nożnej i chcieli się u nas zakwaterować na nocleg. No i wszystko spoko, ja po kolei odbieram od każdego dokumenty i przydzielam pokoje, od trenera, członków sztabu, piłkarzy, aż w końcu przyszła kolej na Lewandowskiego. Ten sięgnął ręką do kieszeni… i nagle zamarł.
– O cholera, gdzie są moje dokumenty?? – jęknął i zaczął energiczniej macać się ręką po kieszeniach. – Kurde, chyba mi gdzieś wypadły…
– No to przykro mi – odpowiadam uprzejmie – ale nie mogę pana wpuścić do środka.
Lewy na to zbladł, ale zaczął energiczniej przeszukiwać wszystkie kieszenie w spodniach, kurtce, potem przetrząsnął plecak, sprawdził wszystko jeszcze raz i na koniec rozłożył bezradnie ręce.
– Ale chyba mnie pan wpuści do środka, co? – poprosił i się uśmiechnął blado.
– Niestety nie mogę tego zrobić, dopóki nie zobaczę dokumentów – tym razem to ja rozłożyłem bezradnie ręce.
– Ale ja jestem Lewandowski!
– A ja Kowalski. Miło mi.
– Ej no kurwa… – Lewandowski zaczął się niecierpliwić. – Przecież jestem znany w całej Polsce, gram w Lechu Poznań, musisz gościu mnie kojarzyć.
– A ja wiem, czy ty jesteś prawdziwy Lewandowski? – odparłem. – Może się tylko pod niego podszywasz?
Lewy już wkurzony chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie pozostali piłkarze, widząc z daleka, że coś się dzieje przy recepcji, podeszli do nas i pytają co jest grane. Gdy im wyjaśniłem całą sytuację, zaczęli mnie jeden przez drugiego przekonywać, że to przecież prawdziwy Lewandowski i żebym sobie nie robił jaj.
– Sorry chłopaki, ale bez dokumentów go nie mogę wpuścić. Taka praca.
Po chwili pojawił się trener Smuda.
– Co tu się kurwa wyprawia? – rzucił od razu. – Czemu jeszcze nie siedzicie w pokojach?
– A bo panie trenerze, Lewy zgubił dokumenty – wyjaśnił któryś z piłkarzy.
– A ja bez dowodu tożsamości go nie mogę zameldować – dodałem.
– No, ale przecież to jest Lewandowski! – krzyknął Smuda.
– Może tak, może nie. Muszę mieć pewność.
– No żesz kurwa, ja pierdolę – załamał się trener.
W tym momencie do hotelu dziarskim krokiem weszli prezes PZPN Grzegorz Lato i sekretarz generalny Zdzisław Kręcina. Obaj już lekko podchmieleni.
– Opowiem wam kawał – zaproponował od progu prezes Lato, uśmiechnięty od ucha do ucha. – Co jest mniejsze od piczki komarzycy? Chuj komara, bo musi w nią wejść! – dokończył i zarechotał głośno.
Ale oprócz niego zaśmiał się tylko Zdzisiek Kręcina.
Nie takiej reakcji spodziewał się Grzegorz Lato.
– A co tu kurwa za atmosfera jak na stypie? – zapytał zdziwiony.
– A bo tu się zrobiła sraka z dokumentami, panie prezesie – wyjaśnił trener Smuda.
– Jaka znowu sraka? – zdumiał się prezes. – Mówcie, do chuja wafla!
No to mu wszyscy powiedzieli, w czym problem.
– Ale przecież to naprawdę jest Lewandowski – krzyknął prezes Lato, a Zdzisiek kręcina czknął pijacko, chyba na znak aprobaty.
– Bez dokumentów nie mogę niczego zrobić – wyjaśniłem po raz kolejny, wywołując kolejną falę bluzgów ze strony piłkarzy i działaczy.
Grzegorz Lato był już wyraźnie wkurwiony.
– Dawać mi tu kurwa kierownika tego kurwidołka! – zagrzmiał donośnie – Może on coś poradzi na ten pierdolnik!
Robiło się już niezłe zamieszanie. Po chwili pojawił się kierownik i z miejsca odebrał wiązankę bluzgów od prezesa PZPN, po czym, cały czerwony na twarzy, krzyknął do mnie:
– Co ty tu do cholery odpierdalasz? Nie widzisz, co się dzieje? Zaraz nam tu media wparują i będzie dym na całą Polskę! Zamelduj wreszcie tego Lewandowskiego bo inaczej postaram się, żebyś przez najbliższe 10 lat nie dostał posady nawet babci klozetowej!
– Sorry szefie, ale nie mam żadnego dowodu, że to naprawdę on.
– No przecież to chyba widać do cholery! – kierownik był równie wkurwiony, co inni. – Co ty, meczów i reklam nie oglądasz?
– A bo ja wiem, czy to nie jakiś sobowtór? – zapytałem filozoficznie.
– No kurwa mać! – powiedzieli chórem kierownik, prezes Lato, sekretarz Kręcina, trener Smuda i piłkarze, nie wyłączając Lewandowskiego.
Ale ja byłem nieugięty.
– No i co tera kurwa zrobimy? – zmartwił się trener Smuda.
– Napijmy się! – zaproponował Zdzisław Kręcina.
– Dobra myśl, Zdzisiu! – podchwycił ochoczo Grzegorz Lato i widać było, że na tę myśl humor mu się poprawił. – A wy przetrząśnijcie plecaki, bagaże, nawet cały pierdolony autokar i znajdźcie te jebane dokumenty, choćbyście je mieli wyciągnąć z dupy murzyna! – zakończył, po czym zamówił u mnie kolejkę (oprócz recepcjonisty jestem też barmanem i to ja wydaję klientom alkohol), po czym wziął pod rękę Kręcinę i skierował się w stronę jednego ze stolików.
Kierownik zawołał ochronę i w porozumieniu z trenerem Smudą kazali im przeszukać cały autokar, w tym czasie też każdy z piłkarzy i działaczy gdzieś gorączkowo dzwonili, próbując ustalić, gdzie się mogły podziać dokumenty Lewego. W międzyczasie prezes Lato i sekretarz Kręcina zamówili jeszcze kilka kolejek, a po jakimś czasie dosiedli się do nich terener Smuda, piłkarze i reszta sztabu. Przy recepcji został jedynie Lewandowski.
– Ja chyba też się napiję – oświadczył, mocno zmęczony. – Setka wódki dla mnie! – zażądał.
– A 18 lat jest skończone? – zapytałem podejrzliwie.
Lewandowski aż się zachłysnął powietrzem na te słowa.
– No przecież, że tak i to już dawno! – odpowiedział oburzony.
– W takim razie poproszę dowodzik. – wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
– No żesz kurwa! – krzyknął Lewandowski wkurwiony na maksa. – Przecież go zgubiłem!
– Nie ma dowodu, nie ma alkoholu. – uśmiechałem się do niego szeroko.
Lewandowski spiorunował mnie spojrzeniem.
– Spierdalaj! – powiedział w końcu. I udał się do wolnego stolika, do końca wieczora siedząc tam o suchym pysku.
Po kilku godzinach zakończono poszukiwania. Bez rezultatu. Żadnych dokumentów nie znaleziono.
– I co my teraz kurwa zrobimy? – zafrasował się Franciszek Smuda. – Lewy powinien wypocząć bo jutro gramy ważny mecz towarzyski z Czechosłowacją.
– Z Czechami – poprawił go któryś z piłkarzy.
– A jeden chuj! – machnął ręką zniecierpliwiony trener.
Wszyscy patrzyli po sobie, nie wiedząc co dalej zrobić.
– To może się napijemy? – zasugerował sekretarz Kręcina.
– Świetna myśl, Zdzisiu – podchwycił prezes Lato. – A Lewego może upchnie się do jakiegoś wolnego pokoju?
Zajrzałem w papiery.
– Niestety, chyba już takiego nie mamy – powiedziałem. – To znaczy, jest jeszcze jeden nieobsadzony, bo klient jeszcze nie odebrał do niego kluczy. Jakiś Lewandowski.
– To może ja go wezmę? – zapytał z nadzieją Lewandowski.
– W porządku – zgodziłem się. – Tylko najpierw poprosze jakiś dokument tożsamości.
– No żesz kurwa… – westchnęli chóralnie wszyscy.
– Proponuję w takim razie skoczyć do knajpy i się napić… – rzucił Zdzisław Kręcina. – A potem możemy…
– Wiem! – przerwał mu Lewandowski. – Chyba nareszcie znalazłem rozwiązanie! – I zwrócił się do mnie: – Zagramy mecz, jeden na jednego. Ja kontra ty. Jeśli wygram, to mnie w końcu wpuścisz do tego pierdolonego hotelu!
– Sorry Robert, ale naprawdę nie mogę… Obowiązują mnie procedury…
– Chuj z procedurami! – skonstatował już mocno podchmielony Grzegorz Lato. – Zdzisiu, polej no.
– Pewnie boi się, że ze mną przegra. – Lewandowski patrzył na mnie wyzywająco.
I kurde, wjechał mi gość na ambicję! A chuj tam! Lewandowski czy nie, honoru bronić trzeba! Niech mu będzie.
Zaczęliśmy ustalać szczegóły, ale że robiło się już ciemno, postanowiliśmy zagrać na oświetlonym boisku, konkretnie na stadionie Lecha. Wprawdzie Lewy na nim grał regularnie, a ja w ogóle, ale stwierdziłem, że dam mu fory.
Udaliśmy się zatem na miejsce, Grzegorz Lato i Zdzisiu Kręcina pogadali z kim trzeba, obalili jedną albo dwie kolejki i wszystko załatwili. Stadion został otwarty, światła włączone, no a ja i Lewy wybiegliśmy na murawę. On miał koszulkę z napisem „Lewandowski”, ale mnie to nie ruszało, w końcu to o niczym nie świadczy. Taką koszulkę można se kupić w pierwszym lepszym sklepie z koszulkami.
Mediów nikt nie zawiadamiał, na trybunach zasiedli jedynie piłkarze i działacze ze sztabu.
Ustaliliśmy, że ja i Lewy zagramy mecz na jedną bramkę, przeprowadzając akcję na zmianę, raz ja, raz on, a cały mecz będzie trwać 10 minut i kto strzeli więcej goli, wygrywa. Tylko 10 minut, bo wszyscy byli już głodni i zmęczeni, a sekretarz Kręcina skarżył się jeszcze głośno, że zapomniał wziąć z hotelu alko i go teraz suszy jak skurwysyn.
Zaczęła się gra i co tu dużo gadać, to nie był ewidentnie dzień Lewego. Grał spięty i stremowany, bo w końcu stawka wysoka, rzucał się na murawę, robił wślizgi, nawet próbował faulować.
Wszyscy z trybun gorąco go dopingowali. Zwłaszcza Franciszek Smuda.
– Lewy, wyjeb tą piłkę! – ryczał z trybun, budząc śpiącego w pijackim amoku Zdzisia Kręcinę. – Uderz prosto! Omiń go! Nie opierdalaj się!
– A idź pan w chuj! – warknął w odpowiedzi wkurwiony Lewandowski.
Ostatecznie ojebałem go 5:1. A honorową bramkę strzelił mi dopiero w samej końcówce, w ostatnich sekundach meczu. Gdy schodziliśmy z murawy, Lewandowski szedł ze spuszczoną głową. Był cały umorusany w błocie, a nastrój miał ewidentnie paskudny. Postanowiłem go pocieszyć.
– Słuchaj Robert, nie przejmuj się. W sporcie porażki też się zdarzają. Może skoczymy na jakieś piwko? Ja stawiam.
– Spierdalaj! – warknął w odpowiedzi i udał się w swoją stronę.
Po chwili pojawił się przy nim trener Smuda.
– Co tu kurwa miało być? – zapytał wściekły. – Już nawet Adamiakowa by lepiej zagrała!
– A weźcie się wszyscy odpierdolcie! – wrzasnął rozgoryczony Lewandowski. – Zobaczycie, że jeszcze zrobię karierę, o jakiej wam się nie śni! Będę trenował dniami i nocami i zostanę jednym z najlepszych piłkarzy w Europie! Przy okazji ustanowię rekordy, do których nikt się nawet nie zbliży, a wam wszystkim gały wyjdą na wierzch z wrażenia! Jeszcze mnie popamiętacie, wredne knury! – zakończył i zaczął biec sprintem w stronę wyjścia.
– Czekaj! – zawołałem za nim. – A może wymienimy się koszulkami?
W odpowiedzi Lewy tylko pokazał mi faka, nie przerywając biegu. Po chwili zniknął nam z oczu.
Więcej już go nie spotkałem.
Tej nocy Lewandowski spał pod mostem. Dowiedziałem się o tym od pana Miecia, miejscowego żula, który codziennie rano przeszukiwał śmietniki w okolicy hotelu, w którym pracuję. Jak mówił pan Mieciu, siedział sobie wczoraj jak co wieczór w parku razem ze Stachem i Kazkiem i popijali nowego siarkofruta, a tu nagle z krzaków wyszedł jakiś młody, ale brudny, obdarty i rozczochany gośc i mówi, że chciałby się przekimać na którejś z ławeczek. Pan Mieciu mu na to kulturalnie, że sorry ziomuś, ale tu wszystkie ławki są zajęte i nie ma już wolnych miejscówek.
– Ale panowie, ja jestem Lewandowski! – zaprotestował młodzian.
– A ja jestem Mieciu – przedstawił się żul.
– No kurwa! Lewandowski, ten piłkarz jestem. Z telewizji!
– My nie mamy telewizji. Poza tym masz na to jakiś dowód? Jakiś, nie wiem, dokument czy coś?
Lewandowski na te słowa wkurwił się strasznie, zbluzgał wszystkich i poszedł spać pod okoliczny most.
Następnego dnia udał się prosto pod stadion, gdzie spotkał się z resztą ekipy i zagrali mecz z Czechami. Oczywiście przejebali go 0:3, ale po tym, co przeżyli dzień wcześniej, wszyscy ten wynik i tak mieli głęboko w dupie. Może poza trenerem Smudą, który opowiadał w mediach wkurwiony, że za chwilę Euro, a my tu gramy srakę i pewnie przejebiemy w fazie grupowej z Czechosłowacją i Związkiem Radzieckim.
Po meczu cała kadra udała się na lotnisko. Ponoć Lewandowski miał problemy z wejściem do samolotu – stewardessa nie chciała go wpuścić na pokład bo nie miał żadnych dokumentów.
Od tego czasu minęło parę lat, Lewandowski zgodnie z obietnicą stał się międzynarodową gwiazdą i jednym z najlepszych piłkarzy na świecie. Kosi teraz gruby hajs i bryluje na salonach. Wysłałem mu raz nawet kartkę na święta. I ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, odpisał! Konkretnie jedno słowo: „Spierdalaj!”.
Prezes Lato nie jest już prezesem, a sekretarz Kręcina – sekretarzem. Ale obydwaj lubią się spotkać od czasu do czasu i wypić jedną kolejkę. Albo kilkanaście.
Trener Smuda wrócił do pracy w polskiej lidze, trenuje różne kluby, raz jeden, raz inny, ale zawsze opierdala swoich aktualnych podopiecznych, że Adamiakowa by lepiej od nich zagrała, a oni w ogóle prezentują jedną wielką srakę.
A ja? Cóż, dalej pracuję. Co prawda już nie w hotelu, bo po tamtych wydarzeniach wypierdolili mnie stamtąd na zbity pysk, ale nie miał racji kierownik, że nie znajdę roboty nawet jako babcia klozetowa. Co to, to nie! Właśnie jakiś czas temu pani Jadzia pracująca w miejskim szalecie na dworcu kopnęła w kalendarz, a mnie, dzięki znajomościom i łapówie wręczonej pod stołem, udało się zająć jej miejsce. Pracuję zatem na ćwierć etatu w tym samym sraczu i kasuję od klientów złocisza za sikanie i dwa złocisze za kupę. Dodatkowo dorabiam sobie jeszcze, dilując drożdżówkami pod jedną ze szkół. Żyć, nie umierać!
Czasem wracam też wspomnieniami do pamiętnego meczu z Lewandowskim. I cieszę się ogromnie, że go wtedy ograłem i zmobilizowałem do pracy nad sobą. Kto wie, co by się stało, gdyby to on wtedy wygrał. Może by mu sodówka uderzyła do głowy, zacząłby za bardzo gwiazdorzyć i przepuściłby całą forsę w kasynie? Aż skończyłby w jakimś MKS Gnojnice i grał za worek ziemniaków i kiełbasę na grilla. A tak – proszę. Stał się kimś! I to pośrednio dzięki mnie!
I pomyśleć, że mogłem go wtedy ojebać nie 5:1, a 5:0. Niemal zachowałem czyste konto.
Niemal, bo w ostatnich sekundach Lewy jednak strzelił bramkę honorową.
Cóż. Następnym razem będę grać w normalnych butach, a nie w klapkach…

Pasta o leczo

Bądź mną, Anon lvl 28. Odkąd pamiętam mój stary był fanatykiem leczo. Odkąd kurwa pamiętam tylko to gotował. Zaczęło się niewinnie, jakoś za komuny jak pojechali z matką i starszym bratem na Węgry. Tak mu kurwa posmakowało, że zajebał cały garnek miejscowemu Makłowiczowi i wpierdolił razem z matką i bratem do malucha, po czym zaczął spierdalać. Do dziś matka opowiada jak w bananem na ryju wpierdalał chochla za chochlą aż sraki dostał. Kurwa, komuna jak chuj, stacji nie ma i co kawałek zatrzymywał się w krzakach i srał na pomarańczowo. Ale wpierdalał bez opamiętania aż się skończyło. Wyjebał ten garnek i mówi: „Grażyna, jutro robimy leczo na obiad!” Stara panika w oczach, brat zaczął płakać. Po powrocie do domu polazł na rynek w poszukiwaniu papryki. Chuj nakupował ze 30 kilo, przytargał kocioł do weków i wstawił na gazówkę. Jaki był wkurwiony, bo akurat remont instalacji w bloku mieliśmy! Pobiegł do monterów i zaczął ich napierdalać chochlą, aż go milicja na 24 zamknęła. Teraz kurwa wszem i wobec opowiada jak on to za komuny nie siedział za wolność kraju. Chuja prawda. Siedział za leczo. Jebany teraz potrafi stać nad garem cztery godziny i wysyłać mnie dwa razy dziennie po paprykę do sklepu, bo sam za zakaz wstępu. Ekspedientka na mój widok wypierdala z magazynu bez słowa worek z papryką. Tachaj to kurwa na trzecie piętro bez windy. Raz chciałem się wykąpać to kurwa „Nie teraz kurwa, bo się papryka moczy!”. Noszkurwa, żeby we własnym domu nie można się było umyć! Jebany potrafi stać nad garem i do siebie gadać „Ale bym sobie leczo zjadł!”. Potrafi zajebać cały zamrażalnik tym gównem. Za dzieciaka na wielkanoc kazał nam iść szukać prezentów od zajączka pod blokiem i kurwa co znalazłem pod krzakiem? Słoik leczo kurwa! Super kurwa prezent. Pomijam fakt, że słoik był ciepły, a stary mi go zajebał i wpierdolił na śniadanie. Z resztą on nic innego nie wpierdala. Kiedyś chciałem sobie lody zeżreć. Stary oczywiście maczał w tym palce i zrobił lody z leczo! Kurwa, wyobraźcie sobie leczo na patyku! Raz przejebał z solą i pieprzem, bo mu opakowanie do gara wpadło. I tak to kurwa zeżarł. 15 litrów w dwa dni, czaicie?! Żarł i srał leczo. Brat mu powiedział, żeby sobie rurę z dupy do mordy zamontował, bo się wkurwił na niego. Ojciec okładał go workiem z papryką, a potem lamentował że 20 kilo do wyjebania przez niego! Wigilia, święta, stypy tylko kurwa leczo na obiad! Goście już do nas nie przychodzą, bo kto to kurwa będzie wódkę leczo zagryzał. Raz w Krakowie na wycieczce ze starymi chciałem iść do makdonalda, to on „gdzie te kurwa chemje będziesz żarł, tatuś nagotował dobre jedzonko” i zdejmuje termos wojskowy z pleców na środku Rynku. Matka w torbie na szczęście dwa bochenki chleba miała przygotowane na tę okazję. Siara przed kolegami, bo jak mnie w podbazie na wycieczkę do Biskupina wysyłali, to stary przytargał przyczepkę z beczka od kapusty kiszonej pełnej oczywiście kurwa leczo! „Zjedz sobie, bo cały dzień będziecie chodzili!” Potrafi całego świniaka wjebać zamiast kiełbasy do tego chujstwa. Bo niby taniej. A właśnie, kupił sobie kocioł elektryczny na 500 litrów i wstawił do suszarni w bloku. Administracja już olewa sąsiadów, że ma go stamtąd wyjebać. Poddali się po 70 wezwaniu. Teraz zamawia paprykę z gospodarstwa. Hurtowo. Matka płacze, że przez to jego leczo nie ma na nic innego kasy. Więc wymyślił, że zrobi bar w którym będzie leczo tylko. Na gęsto, na rzadko, na srako i owako!
Ojciec jak tylko mógł kombinował kasę na nowy interes. Po wizycie w kilku bankach, w których z resztą stwierdzili, że jest niedojebany mózgowo siedział przez tydzień wkurwiony i kminił. Tak kurwa kminił, że w sobotę o 4 nad ranem wyjebał z zaanektowanej suszarni krzycząc coś o Węgrach. A właśnie, w suszarni odcięli mu prąd po pół roku, więc tylko teraz przesiadywał tam i przytulał kocioł. Znowu gotował w domu nakurwiając rachunek za gaz. Strasznie bóldupił jak te z administracji nic nie rozumiejo i tylko żerujo na czynszach. W sumie kurwy mogły mu ten prąd zostawić, bo znowu cała chałupa jebie. Wrócił do domu z furią w oczach, że kurwy nie chciały mu biletu sprzedać na polskiego busa z bagażem w postaci kotła 500 litrów! W końcu u wujka, który w budowlance robi wyżebrał busa, którym to na Węgry pojedzie. Napierdalał o swojej wizji interesu cały kurwa dzień napierdalając nożem papryki w łazience naprzemian stojąc w kuchni przy garze. Machał w nim jak kurwa na speedzie! Aż mu się oczy świeciły. Następnego dnia podjechał wujas, a ten mu kurwa kazał wpierdolić ten kocioł na pakę. Strasznie się pożarli, bo chciał jeszcze od niego na paliwo wyżebrać. Cebula mocno. Zaczęli się napierdalać w tej suszarni, aż matka musiała ich rozdzielić. Stary z limem pod okiem zwiesił pizde i lamentował. Wujas zabrał busa i tyle go widzieliśmy. Skłócony jest strasznie z ojcem. W sumie mu się nie dziwie. Stary wjebał na uspokojenie cały gar, oczywiście nie przemieszanego leczo, które od spodu się zdążyło przypalić. Darł przy tym pizdę na nas, że nie pilnowaliśmy. Jebie mnie to. Tym razem uderzył do jakiegoś kolegi z pracy, ale ten tylko miał osobówkę. Kurwił ojciec, ale chuj, załadował gar 15 litrów do bagażnika i pojechali. Było pięć dni spokoju w domu. Wrócił zajeżdżając pod dom jakąś ciężarówką z jakimś sprzętem i krzyczał „Grażyna, zwalniam się z roboty! Znalazłem kurwa inwestora na Węgrzech!”. Kurwa, tego już było za wiele. Z ciężarówki wysiadł jakiś koleś w wieku ojca i zaczął napierdalać jakieś byszy ryszy kysze leczo eżgdar. Za chuja nie wiedziałem o co mu chodzi. Stary też nie, ale cieszył się jak dziecko. Podobno na wyjeździe molestował jakiegos tłumacza, który mając go dość zgodził się na tłumaczenie rozmowy o interesie. Po tygodniu ponownego gotowania i wpierdalania leczo kupili przy wylotówce z miasta jakąś ruderę do remontu. Stary podniecony na maksa spuszczał się nad wizją zarobienia kokosów na leczo. Chuj, niech mu się wiedzie. Ja miałem tego dość i podjąłem decyzję o wyprowadzce. Matka wkurwiona na mnie, stary jeszcze bardziej, bo kto mu kurwa będzie pomagał. Kazałem mu spierdalać i zatrudnić kogoś. Po remoncie ruszyli. Na początku napierdalał od rana do nocy przy tym swoim kotle 500 litrów i sprzedawał, ale nie wyrabiał. Jaki wkurwiony był, że musiał zatrudnić osobę do pomocy. Biedny człowiek, nie wiedział na co się pisze. Co rusz kurwa zjebe od starego dostawał, że źle gotujo to leczo, że on inaczej, że chuj go jasny strzeli. W międzyczasie zdążyłem się wyprowadzić 50km od domu. Ale to niestety nie koniec przygody.Minęło kilka tygodni odkąd mnie nie ma w domu. Dzwonię co dzień do matki, ta w sumie już nie taka wkurwiona, bo starego w domu całe dnie nie ma, interes nawet idzie. Coś mi gada, ze stary ochujał, bo te ludzie leczo żro jak pojebane i będzie jakąś fabrykę stawiać z tym Węgrem. Chuj, dobrze, że w tym się stary odnalazł. Może to i lepiej. Nie, nie było lepiej. Staremu odkurwiło do tego stopnia, że postanowił pierdolnąc sobie gar największy kurwa na świecie. Przekurwawyjebisty. Nie mam pojęcia jak to będzie wyglądać. Ten co na początku robił nawet dostał jakąś wyżej posadę. Stary mimo, że jest prezes to sam zapierdala przy tych kotłach, bo co chwilę chujoza go łapie jak widzi jak uni jego leczo beszczeszczo. Matka dzwoni i mówi, że stary o jakieś fundusze się stara, dofinansowanie. Jak się okazało chuja w zęby dostał. Ponoć sam marszałek starego chce pozwać, bo taką manianę odpierdolił przy wniosku. Jebany chciał dotacje na innowacyjność, to go wyśmieli, że leczo to nie innowacyjność i ma spierdalać. Tak w skrócie. Kurwica go ponoć nieziemska wzięła, że pinionc obok nosa przeszedł. Ale, nie ma tego złego, bo stary dostał kontrakt na leczo do Stonki. Teraz oprócz tego przekurwistego gara będzie miał całą linię chłodniczą. Węgier jak to usłyszał to konia walił przez tydzień na zmianę z sekretarką. Znaczy ona mu waliła, nie on jej. Stwierdziłem, chuj pojadę zobaczyć co tam się dzieje u ojca. Jadę se kurwa pekaesem, a tu z 10 kilometrów widać wykurwistą jakąś fabrykę. Myślę sobie „o ty chuju stary, żeś odpierdolił ładnie”. Wyobraźcie sobie kurwa jakiś ciśnieniowy gar wielkości pałacu kultury. I na tym jebitny kurwa neon LECZO! O skurwysyn. Stary zamawia paprykę, pomidory już na wagony. Zatrudnia jakieś 500 ludzi, ale oni „nic nie wiedzu o leczo, sam musze pilnować” jak to mówi. Zajeżdżam pod tą starego fabrykę, on do mnie wychodzi i mówi „pacz kurwa synek, trzeba było tu zostać i mnie pomagać, byś dyrektoram został”. Wchodzimy do odjebanego gabinetu, a tu kurwa oczom nie wierzę. Basen z leczo! Kurwa, olimpijski basen pełen leczo! Stary rozbiera się do gołego pindola i wpierdala się do tego basenu z leczo. Kurwa, co tu się odjebuje?! Wychodzę, nie zdzierżę. Potykam się o jakiegoś przestraszonego technika, który się drze „panie prezes, zawór ciśnieniowy się zaciął zaraz to wszystko wykurwi w powietrze!”. Odwracam się i widzę starego z fiutem na wierzchu jak w przerażeniu patrzy na pojawiające się pęknięcie w przekurwistym garze z leczo. „KUUUUUUUUURWAAAAA!”. Nie dokończył, gdy całe leczo zaczęło spierdalać jakby łysy z brejzers trysnął przez tę szczelinę zalewając miasto. Nawet na tefałenie o tym mówili. Miasto zalane przez leczo! Stary taką traumę wyłapał, że mi czasem go było żal. Odgrzewał tylko to leczo co było w zamrażarce i wpierdalał, do nikogo się nie odzywał. Wpierdalał i milczał. Milczał i wpierdalał. A nie, jeszcze sraki dostał, ale nawet na kiblu srając przepuszczał przez siebie leczo. Tylko przez sen kurwował na jakiegoś Zenka co mu sabotaż fabryki z zazdrości zrobił. Aż nadszedł ten dzień. O ja głupi, miałem nadzieję, że nie nadejdzie. Stary obudził się z okrzykiem „WIEM!”.
„WIEM KURWA, WIEM!”. W tym momencie optymizm prysnął jak dobrze wyrośnięty pryszcz. Po chuj znów się do domu przeprowadzałem? Stary ubrał się i o dziwo nie zeżarł leczo na śniadanie, tylko wyjebał z domu jeszcze szybciej niż wtedy jak na Węgry jechał. Myślę sobie, po kiego grzyba, co on znowu kurwa wymyślił? Toć kasę za odszkodowanie ma, to niech siedzi na piździe w domu i się nie rusza. No ale nie mój stary. Wrócił po południu. Czerwony jak sam skurwysyn na ryju i dyszący jakby ataku astmy dostał. Spodziewałem się kolejnych worków z papryką, ale tym razem się na nieszczęście myliłem. Przytargał jakąś torbę ważącą z 50 kilo, jakieś siaty z ubraniami. Nie zgadniecie co ten stary pojeb wymyślił. Za chuja nie zgadniecie. Też bym nie zgadł. Aż mnie na moje nieszczęście oświecił. „Anon, pamiętasz to sąsiadke, co ona tam po tych szamanach jeździła? Spod trójki, nie?”. O chuj mu chodzi pomyślałem. „No pamiętam tate, a co z nią?”. Jak ja żałuję, że kurwa zapytałem… „Bo oni tam LECZO raka! I jo wyleczyli!”. Kurwa, no nie. W tym momencie rzuca otwartą torbę i siatę na szklany stół, z której wysypują się instrumenta lekarskie. Torba ciężka jak sam skurwysyn, blat pęka, matka drze mordę na ojca, on na nią, że nic się nie stało i kupi nowy, jakiś pies w korytarzu (od kiedy mamy psa?!) chce iść się wysrać, bo go stary leczo karmi i wali taką srakę jak ociec po tym żarciu. Cyrk kurwa na gąsienicach. Tak, zgadliście. Stary chce leczyć raka przy pomocy LECZO! Ręce opadli. Twice. Dzwoni do wujasa, tego od budowlanki, ale jak się tylko połączył, to usłyszałem ze słuchawki stek urywanych przekleństw najwyższych lotów pod adresem starego. „Chuj mu w dupę”. Stary nie był dłużny. Poleciał na pocztę dać ogłoszenie do gazety. Później w kilka dni ogarnął nową miejscówkę z równiej jebitnym neonem (tak, to ten co z fabryki został) – Tutaj LECZO raka. Nawet nagrał komórką reklamę, co ją wysłał do naszej kablówki : kobita idzie ulicą i pyta przechodnia „Gdzie tu LECZO raka?”, w tym momencie wyskakuje mój stary w kitlu i drze japę „TU LECZO!” i adres. Żenua lvl 9999 albo i lepiej. Siara się na mieście pokazać. Pacjenty walą drzwiami i oknami. Jak się łatwo domyśleć wcale kurwa nie leczo. Po pół roku do starego przyjebała się izba lekarska, że nie ma prawa wykonywania zawodu. I chuj bombki strzelił. Staremu dowalili wyrok w zawiasach, na szczęście odszkodowania z kasy po fabryce popłacił. Teraz kurwi i chuji w domu, że nie pozwalajo na nic w tym kraju. Miałeś stary capie zajebisty pomysł. Taki był wkurwiony, że znów żarł i srał leczem. Aż pewnego dnia przyniósł z kiosku po egzemplarzu Wędkarza Polskiego, Świata Wędkarza i Super Karpia. No i się zaczęło…

Pasta o Cejrowskim

Zima idzie a ja w starych adidasach już miałem dziurę taką, że można było 2 palce wsadzić więc po miesiącu wyrzeczeń dzięki którym zaoszczędziłem pieniądze, poszedłem wczoraj do galerii handlowej kupić sobie porządne buty na zimę.
W sklepie CCC znalazłem, solidne wykonanie, przystępna cena, modny wygląd- nie zastanawiałem się długo. Wróciłem z butami do domu, pochodziłem w nich po pokoju, poprzeglądałem się w lustrze i czułem dobrze. Jeszcze je solidnie zaimpregnowałem, żeby nie przepuszczały wody i się nie niszczyły.

Dzisiaj poszedłem w swoich nowych butach na uniwersytet. Czułem się dzięki nim bardziej pewny siebie, jak siedziałem na korytarzu to nogi wyciągałem daleko, żeby ludzie lepiej widzieli jakie mam eleganckie buty.
Po zajęciach czekam na przystanku na Krakowskim Przedmieściu na autobus a tu z kawiarni wychodzi znany podróżnik katolicki Wojciech Cejrowski. Elegancko ubrany a nie w jakąś tam koszulę hawajską, z egzotycznych motywów to miał tylko w ręce taki kubeczek na yerba mate.

Popatrzył się na mnie, na moje buty i podchodzi i zagaduje, czy te buty to są te z CCC za 139,00zł.
Ja mu zadowolony mówię, że tak panie Wojtku, te same dokładnie, i że miło, że pan zauważył.
Cejrowski na to powiedział tylko

Śmieć
Mi szczęka opadła i nie wiem o co chodzi. Cejrowski pyta, którego wyrazu nie rozumiem „śmieć” czy „śmieć”. No to ja mówię, że obydwa rozumiem tylko nie wiem dlaczego tak mówi. Cejrowski mówi, że dlatego, że tylko śmieć może nosić takie chujowe, biedackie buty. Że on do dzikich krajów jeździł i tam ONZ i Czerwony Krzyż takie buty przysyłał dla biednych ludzi za darmo i nawet oni nie chcieli w nich chodzić tylko wyrzucali. I że nawet było specjalne posiedzenie komisji UNICEF, że nie wolno głodnym dzieciom takich gównianych butów dawać, więc tam przestali wysyłać tylko do sklepów do Polski.

Ludzie na przystanku śmiechają pod nosami i się patrzą na moje buty, ja już gula w gardle i staram się jakoś jeden za drugim schować ale to nic nie daje. Ale jednak pomyślałem, że nie dam sobą pomiatać nawet znanemu człowiekowi i krzyczę na Wojciecha, że on sam przecież boso przez świat chodzi więc nie ma prawa się do moich butów przypierdalać.

Cejrowski w śmiech i mówi, że boso to on chodzi w eleganckich krajach zagranicznych a nie w Polsce gdzie co 5 metrów można w psie gówno wejść albo jakąś strzykawkę z HIV, i że po Polsce to on chodzi w porządnych butach i pokazuje mi swoje buty z jakimiś frendzlami, paskami, dolce&gabana i że nawet taki guzik mają, że jak go lawina przysypie w tych butach to on ten guzik naciska i go wtedy można znaleźć pod śniegiem.

Ja nie daję za wygraną i krzyczę, że przecież on jest człowiekiem wierzącym gorliwie i że Pan Jezus chodził boso albo w jakichś rozpadających się sandałach więc dlaczego on mnie obraża. Cejrowski na to, że z tymi sandałami Jezusa to lewacka propaganda II Soboru Watykańskiego i Jezus obuwie dobierał bardzo starannie, i jakby teraz zszedł na ziemię znowu i mnie w takich butach zobaczył to by mi w mordę przypierdolił.

Ja cały czerwony, nie wiem co powiedzieć, ludzie ryczą ze śmiechu a Wojtek Cejrowski mówi, żebym się zachował jak biały człowiek honoru i te buty zdejmował i wypierdolił. No to ściągam te buty, cały już zaryczany bo tak mi było ich szkoda i odkładam do kosza na śmieci na przystanku delikatnie, bo je chciałem wyjąć jak Cejrowski pójdzie.

Stoję na śniegu w samych skarpetkach, nogi aż pieką od zimna, autobus powoli nadjeżdża, chciałem szybko buty złapać i wskoczyć do środka ale jak się rzuciłem do śmietnika to Wojciech mi zagrodził drogę i powiedział, żebym miał trochę godności. Wsiadłem bosy do autobusu, przejechałem jeden przystanek, wysiadłem i biegiem lecę z powrotem buty zabrać. Grzebię w śmietniku, wszystko wyrzucam z niego ale butów nie ma. Pytam ludzi co stali na przystanku, czy butów ktoś ze śmietnika nie zabrał a oni mówią, że tak, że znany podróżnik Wojciech Cejrowski tutaj był i wziął buty i powiedział, że jedzie na ryzykowną wyprawę do Nepalu i w sam raz będzie miał buty eleganckie i niezawodne.
A ja będę całą zimę zapierdalał w starych adidasach. ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Czy warto było szaleć tak

Czy warto było szaleć tak?

To pytanie zadawane jest przez lata, ale nikt na nie nie odpowiedział.

Próby rozwiązania tego impasu podejmuje Beata Kozidrak. Piosenkarka sądzi że tak.

Należy zadać sobie pytanie czym jest szaleć? Synonimem tego słowa jest wyrażenie wyczyniać harce, które to wywodzi się z języka majów.
Beata Kozidrak: Czy warto było szaleć tak?

Ludzie: tak

Beata Kozidrak:
:O

Próby odpowiedzi podejmował również Kołcz Majk.

Według niego wszyscy mamy przedni płat czołowy więc trzeba będzie szaleć bo z biedy się nie wychodzi XDDDDDDDDDDDDDDDDDDD